Rozdział 7 Przestań udawać tutaj
"Zabij mnie, jeśli się odważysz."
Bardzo nienawidziła przebywania w zamknięciu, w więzieniu, gdyż sprawiało to, że czuła się duszna i rozpaczana.
William spojrzał na nią lodowato. Nagle wstał, podniósł jej zranioną kostkę i natychmiast wyjął z kieszeni butelkę z lekarstwem.
Zdając sobie sprawę, co zamierzał zrobić, Eliza szarpnęła nogą tak mocno, jak tylko mogła i prychnęła: „Przestań udawać”.
„Eliza Berker!” William zacisnął zęby i przeliterował jej imię, tak wściekły, że na jego czole pojawiły się żyły.
Eliza spojrzała na niego z szyderczym wyrazem twarzy. „Czy ty się po prostu nie boisz, że umrę z bólu i nie będziesz miał już okazji mnie torturować? Nie dam ci tej szansy.
„Cóż. Bardzo dobrze.” William skinął głową z szyderczym uśmiechem. Rzucił w nią butelką z lekarstwem. „Chcesz umrzeć, prawda? To możesz iść do piekła.”
Drzwi znów się zatrzasnęły. Eliza spojrzała na bałagan na podłodze z ironią i smutkiem w środku. „Skoro tak mnie nienawidzi, powinien był pozwolić mi tu gnić. Jego hipokryzja jest naprawdę śmieszna”.
W nocy Eliza kopała drzwi tak mocno, jak tylko mogła i krzyczała. Chciała, żeby William stracił sen i poczuł się zirytowany, żeby w końcu ją puścił. Mając ten pomysł w głowie, kopała jeszcze mocniej i krzyczała jeszcze głośniej.
Tymczasem w pokoju dziecięcym Benjamin zmarszczył brwi i powiedział: „Tata najwyraźniej traktuje tę kobietę inaczej. Może ma coś wspólnego z mamą. Zapytam ją jutro”.
Słysząc krzyk ducha, Amelia w strachu przytuliła ramię brata. „Ale mówią, że ta kobieta jest szalona. Czy naprawdę może być spokrewniona z mamą?”
„Dowiemy się jutro” – powiedział Benjamin.
Wczesnym rankiem następnego dnia kamerdyner rodziny trzymał dwójkę dzieci za ręce i ostrożnie mówił do Williama: „Panie, oboje odmawiają pójścia do przedszkola”.
William ugniatał czoło; nie spał w nocy, bo ta szalona kobieta krzyczała niemal całą noc. Spojrzał cierpliwie na swoje dwoje dzieci. „Dlaczego?”
Amelia bawiła się swoimi małymi paluszkami i powiedziała dziecięcym głosem: „Przedszkole codziennie robi tę samą grę. To wcale nie jest zabawne. Nie idę”.
Kiedy William spojrzał na Benjamina, Benjamin podniósł wzrok i powiedział chłodno: „Mogę zrobić wszystkie te zadania w przedszkolu, zanim nauczycielka w ogóle o nich wspomni. Po co mam chodzić do przedszkola? To dziecinne”.
William położył dłoń na czole, bo bolała go głowa. Mógł mieć wszystko po swojej myśli, ale nie mógł nic zrobić ze swoimi dwójką dzieci. Zwalczał irytację i powiedział uprzejmie: „Bez względu na to, jak łatwe są zadania domowe w przedszkolu lub jak nudne są gry, wy dwoje macie zaledwie pięć lat. Więc musicie chodzić do przedszkola”.
„Nie idę.” Amelia zmarszczyła brwi.
Upór na jej twarzy przypominał upór tej kobiety. Myśl o uporze tej kobiety wczoraj wieczorem sprawiła, że twarz Williama stała się ponura.
Wtedy przyszła pokojówka ze śniadaniem, a kamerdyner rodziny pośpiesznie powiedział: „Sir, lepiej się na nich nie gniewać. Śniadanie jest gotowe. Czy nie musisz później biec do biura? Nie pozwól, aby ta drobnostka wpłynęła na twoją pracę”.
William wziął głęboki oddech, najwyraźniej powstrzymując gniew. Następnie wziął dwie kanapki i szklankę mleka i polecił pokojówce, aby wysłała je na strych.
Oczy Benjamina przeskakiwały dookoła, a potem pospieszył do Williama. „Tato, Amelia nadal jest zła z powodu wczorajszego prześladowania. Proszę, pozwól nam zostać dzisiaj w domu”.
Gdy William to usłyszał, podświadomie spojrzał na Amelię i zobaczył jej naburmuszone usta i zaczerwienione oczy.
„Zawsze mówią, że nie mam mamy. Nie pójdę do przedszkola” – powiedziała Amelia.
William był na początku zły, ale kiedy zobaczył zbolałe spojrzenie Amelii, zrobiło mu się jej żal. Westchnął z rezygnacją i powiedział: „Okej. Zostań w domu i nigdzie nie idź. Wrócę dziś wcześniej”.
"Tak."
„Dziękuję, tato. Tata jest najlepszy.”
Amelia uśmiechnęła się, a wzrok Benjamina biegał dookoła, jakby nad czymś rozmyślał.
Gdy William wyszedł za drzwi, Benjamin przeprosił kamerdynera rodziny i zabrał Amelię na poddasze. Amelia była pełna ciekawości. „Benjamin, dlaczego tatuś trzymał tę damę na poddaszu?”
Benjamin pokręcił głową, ale czuł, że Eliza musi mieć jakieś niezwykłe powiązania z ich ojcem. Zaczął podejrzewać, że może być spokrewniona z ich matką. Benjamin podniecił się na samą myśl o tym.
Poddasze było rzadko używane. Amelia przekręciła klamkę, ale nie dało się jej otworzyć.
„Benjamin, drzwi są zamknięte. Nie możemy wejść”.
„Nie martw się. Mam sposób, żeby wejść” – powiedział Benjamin. Odsunął pokrywę nad otworem zamka i zobaczył zamek szyfrowy.
Amelia była zaskoczona. „Skąd wiesz, że te drzwi mają zamek szyfrowy?” Ale potem znów się rozczarowała. „Ale nie znamy kombinacji”.
Benjamin przechylił głowę i zastanowił się przez chwilę. „Spróbuję. Jeśli nie, zapytaj Richarda”.
„Nie sądzę, żeby Richard też wiedział”.
Amelia właśnie skończyła mówić, gdy usłyszała kliknięcie; zamek szyfrowy został otwarty. Spojrzała na Benjamina ze zdziwioną i adorującą twarzą. „Skąd znasz hasło? Imponujące”.
„Po prostu zgadłem.”
Kod, którego właśnie użył Benjamin, to 940207. Na początku nie wiedział, że to kod do drzwi, wiedział tylko, że widział ten ciąg cyfr w notesie ojca. Uważał, że ten ciąg cyfr powinien być czymś wyjątkowym, więc po prostu go wypróbował, nie spodziewając się, że otworzy drzwi.
Poddasze było ciemne, a William poprosił kogoś, żeby wczoraj wieczorem zabił deskami okno. Amelia była przestraszona i kurczowo trzymała się ramienia Benjamina. „Co powinniśmy zrobić, jeśli ta szalona kobieta nas uderzy?”
„Nie bój się. Będę cię chronić.”
„Kto to jest?”
Właśnie wtedy niski, drżący ryk przestraszył dwójkę dzieci. Benjamin zebrał się na odwagę i zaczął macać w ciemnościach w celu znalezienia włącznika światła na ścianie. Sięgnął po włącznik, włączył go, a poddasze natychmiast rozświetliło się jak w dzień.
Eliza podświadomie zasłoniła oczy dłonią, czekając, aż jej oczy się przyzwyczają, zanim powoli ją odsunęła. Wtedy zobaczyła dwójkę dzieci stojących niedaleko. Wyraz miłego zaskoczenia błysnął w oczach Benjamina, gdy zobaczył, jak wygląda Eliza.