Rozdział 286
Czarny
Przycupnął nisko w zaroślach i wycelował broń w wzgórze, wzniesienie, na którym miał się pojawić pojazd.Wszędzie wokół niego potężne drzewa wyciągały gołe ramiona ku niebu w błagalnym geście. Ostry zimowy wiatr smagał suche liście, powodując, że spadały na ziemię. Niepokojący dźwięk wyjącego wiatru potęgował poczucie pustki.Kraina pustki, mimo że tak bogata, pomyślał, czekając. Historie, które te drzewa mogłyby opowiedzieć, pomyślał, szybko rozglądając się dookoła, opowieści o wędrowcach wybierających się na pieszą wędrówkę, których nigdy więcej nie odnaleziono.
James Schwartz ustawił się w taki sposób, że mógł widzieć zbocze, z którego miał wyjechać samochód.Założywszy kurtkę maskującą, dobrze wtopił się w matowy brąz otaczającego go świata. Będąc pewnym strzelcem wyborowym w armii USA przez wiele lat, był już spokojny i czujny, czujny jak zawsze, z jasnym umysłem, gdy skupiał się na dźwiękach i ruchu. Zamknął oko i spojrzał przez lunetę. Miał na tyle przezorności, żeby rozmontować karabin snajperski i zabrać go ze sobą, oprócz małego rewolweru, który zawsze nosił przy sobie. Teraz czekał, pocąc się pomimo chłodu.