Rozdział 5 Alicja
„Millie? Millie?!” Alicja dyszała, nerwowo rozglądając się dookoła, ale nie mogąc niczego znaleźć. „Millicent!”
„Och, Boże... Nie martw się, nie mogła odejść daleko ani wyjść z domu. Taka mała dziewczynka jak ona nie dosięgnie nawet klamki...” Thea również zaczęła się kręcić, próbując znaleźć Millie „Uh... Słuchaj. Ty spójrz tutaj, a ja pójdę tam i poszukam tam. Jestem pewna, że znajdziemy ją w mgnieniu oka, okej?”
„Tak, dziękuję.” Alicja skinęła głową, wiedząc, że nie powinna się tak martwić, ponieważ mimo że rezydencja była duża, Millie miała mało miejsc do ukrycia, ale mimo wszystko... „Poszukam tutaj i jeśli jej nie znajdę, przyjdę ci pomóc...”
„Eee... Może lepiej nie...” Thea pokręciła głową, jakby to był zły pomysł „To skrzydło jest... W każdym razie, dam ci znać, jeśli ją znajdę, obiecuję. Ale jestem pewna, że musi być gdzieś tutaj... Wrócę za chwilę”. Gospodyni nie wydawała się chętna do dalszych wyjaśnień, po prostu odwróciła się i weszła po schodach znacznie szybciej, niż Alice spodziewała się po kimś w jej wieku.
„W porządku...” Al ice mruknęła do siebie, przechodząc przez ogromną salę wejściową rezydencji, aż jej uwagę przykuł dźwięk gwizdka, dokładnie taki sam, jaki wydawał króliczek Hoppy, gdy go ściskano „Millie?” zawołała, patrząc w górę na schody, które kończyły się rozwidleniem prowadzącym do dwóch korytarzy „Millie?” Mimo że wiedziała, że nie powinna, Alice znalazła się na schodach, ponownie słysząc gwizdek, tym razem dochodzący z dalszej odległości, ale niewątpliwie z tego samego kierunku, w którym poszła Thea. "Millie! Nie powinnaś była odchodzić od mamy! Millie, słuchasz? Nie możemy sprawiać Thei problemów...", wołała dalej, aż znalazła się na drugim piętrze rezydencji, naprzeciwko długiego, ponurego korytarza, również ze wszystkimi zasłoniętymi zasłonami. "Millie, wiesz, że nie możesz odchodzić od mamy, szczególnie w miejscach, w których nikogo nie znamy..."
Mówiąc to, Alice zaczęła chodzić po całym miejscu, nie znajdując nic poza dekoracjami, bardzo starymi obrazami członków rodziny Bianchi na ścianach i niezliczonymi zamkniętymi drzwiami, w które zapukała kilka razy, tylko po to, aby upewnić się, że Millie tam nie ma. Z każdym skrętem w korytarz Alice czuła się coraz bardziej zaniepokojona. Nie wiedziała, gdzie może być Millie ani czy spotka kogoś z rezydencji Massimo, kto nie okazałby się tak gościnny jak Thea...
Aż w końcu ją znalazła, stojącą przed jednymi z drzwi, przez które wydawała się jeszcze mniejsza od Millie, trzymającą Hoppy jedną ręką i podskakującą, próbując dosięgnąć klamki drugą ręką.
„Millie!” zawołała Alicja, biegnąc, żeby ją podnieść. „Millie, dlaczego zostawiłaś mamusię?”
„Przepraszam, mamusiu, ja... ja po prostu chciałam znaleźć konia albo kucyka, przysięgam”. Jej córka zrobiła winną minę. „Ten dom jest taki duży... Muszą mieć też pokój dla koni, prawda? Usłyszałam jakiś hałas i pomyślałam, że to może być jeden z nich. Chciałam się tylko przywitać...”
„Och, Millie...” Alice westchnęła „Nigdy więcej tego nie rób. Nie wiemy, gdzie możemy skończyć...”
Jej zdanie zostało przerwane, gdy drzwi przed nimi nagle się otworzyły, zaskakując ich oboje. A gdy Alicja zobaczyła parę ciemnozielonych oczu świecących w ciemności, jej serce stanęło, a żołądek się skręcił.
„Co wy tu robicie?” – warknęła postać, ale mimo że brzmiało to groźnie, Alice mogła jedynie mocniej przytulić córkę, próbując ukryć twarz Millie, gdy z jej ust wyrwało się pojedyncze słowo.
"Massimoo."
„Zapytałem…” warknął Massimo i w następnej chwili pchnął wózek inwalidzki do przodu, wychodząc z cieni pokoju. „Co ty tu robisz? Wydałem jasne rozkazy dla Thei, żeby zabroniła ci przychodzić do mojego skrzydła rezydencji!”
Przez kilka sekund Alice po prostu stała w szoku, obserwując, w co ten mężczyzna, ten sam mężczyzna, który od lat zamieszkiwał jej myśli, się przeobraził. Jego włosy, wcześniej zawsze krótko przycięte, były dłuższe, a fale niemal spadały mu na oczy. Gęsta broda ukrywała większość rysów jego twarzy, a to, co kiedyś było czystymi, przebiegłymi zielonymi oczami, teraz zdawało się być przykryte cieniami, a także nienawiścią i urazą. W przeciwieństwie do większości razy, kiedy go widziała, nie miał na sobie garnituru, ale raczej luźną piżamę. Był zdecydowanie szczuplejszy i bledszy, z głębokimi cieniami pod oczami.
Oczywiście, siedział na wózku inwalidzkim, ściskając podłokietnik tak mocno, że mogła zobaczyć każdy nerw i żyłę w jego idealnie ukształtowanych ramionach.
„Na co się gapisz?!” warknął, sprawiając, że ona i Millie znów zadrżały ze strachu.
„My... Przepraszamy, Massimo”. Alicja w końcu odzyskała głos. „Millie była podekscytowana, widząc dom i... Skończyło się na tym, że zatrzymaliśmy się tutaj. Tak czy inaczej, miło cię znowu widzieć”.
„Dobrze?” – prychnął z grymasem, którego nie można było nazwać uśmiechem w żadnym innym wszechświecie. „Myślisz, że miło mnie tak widzieć?”
„Nie... Nie to powiedziałem...”
„Jestem pewna, że musisz być bardzo szczęśliwa, że poślubiłaś nieudacznika Bianchi po tym, jak twoja siostra mnie odrzuciła, prawda?” sposób, w jaki jego oczy błysnęły gniewem, głęboko ją zaniepokoił. „Czy jesteś szczęśliwa, że jesteś żoną niepełnosprawnego?! Czy też obiecali ci, że wkrótce umrę, żebyś nie musiała znosić tego upokorzenia przez długi czas, tak jak Amber nie chciała...?”
„Przestań, Massimo!” błagała „Wiem, że okoliczności tego małżeństwa nie były najlepsze, ale to nie znaczy, że ja...
„Wy, Dawseyowie, musicie czuć się tak miłosierni , prawda? Wysyłacie do mnie kobietę, jakby robili mi przysługę. Jakbym był starym psem, któremu ktoś musiał włożyć kość do pyska...” zacisnął zęby, zanim spojrzał w te zielone oczy, które od tak dawna były częścią jej snów, ale teraz wydawały się zdolne do wywoływania koszmarów u każdego „Ale teraz, Alice, jesteś moją żoną, rozumiesz? Dołączyłem nazwisko Dawseyów do swojego, tak jak wszyscy zawsze chcieli, żebym to zrobił i nie pozwolę, żeby to się cofnęło! Należysz do Mela I bez względu na to, czy będę na tym wózku inwalidzkim, czy w szpitalu, nadal będziesz moja, ponieważ tak mówią te pieprzone kawałki papieru!
„Dość, Massimo!” podniosła głos, zaniepokojona „Jak możesz mówić takie rzeczy, mając dziecko w pobliżu?”
Po raz pierwszy spojrzał na skuloną, przestraszoną postać Millicent. Stopniowo jego oczy się zwęziły, sprawiając, że Alice pomyślała, że jest gotowy dalej krzyczeć, niezależnie od tego, czy była tam mała dziewczynka, czy nie. Jednak ostatecznie wszystko, co zrobił, to podniósł palec w ich kierunku, nawet nie musiał patrzeć w górę, żeby stanąć z nią twarzą w twarz, ponieważ był wystarczająco wysoki, aby dosięgnąć niemal wzrostu Alice, nawet siedząc na wózku inwalidzkim.
„To jedyne ostrzeżenie, jakie ci dam...” warknął „Trzymaj się z daleka i nie ośmielaj się mnie niepokoić ani nie słuchaj mnie! Ani ty, ani ta dziewczyna! Rozumiesz? Nie będę litościwy, jeśli zignorujesz moje rozkazy i znów wkradniesz się do mojego skrzydła! Rozumiesz?”