Rozdział 1
Rozdział pierwszy: Dwa lata temu
„Hej, dzieciaku” – powiedział głos z drugiego końca pokoju w hostelu, tym swoim zwykłym szyderczym tonem, którego już znienawidziłem.
Westchnęłam, patrząc na moją współlokatorkę, Marianne Weston. Blondynka o figurze modelki, wysoka i szczupła, która nienawidziła mnie bez żadnego powodu, który mogłabym pojąć.
Może z wyjątkiem tego, że tak bardzo się od niej różniłem.
Jak zwykle wylegiwała się na łóżku, wyglądając jak milion dolarów, ze jointem w dłoni.
No dobrze, pozwól, że się przedstawię. Nazywam się Proserpina Martinez, pochodzę z małego miasteczka Charleville i musiałam dosłownie z trudem zdobyć stypendium, aby dostać się na jeden z najlepszych uniwersytetów w sąsiednim dużym mieście Hollowford.
Rodzice mojej współlokatorki byli bogaci, i to byłoby niedopowiedzenie. Rozpieszczali swoją piękną, rozpieszczoną córkę, obdarowując ją prezentami, które były śmiesznie drogie, a ona wyrzucała je tak łatwo, jak zużyty papier.
W przeciwieństwie do bezczelnie szczęśliwej pani Weston, nigdy nie widziałam swojego ojca i nie wiem, kim był; moja matka zniknęła z mojego życia, gdy miałam trzy lata. Poszła na randkę z kierowcą ciężarówki, obiecując, że wróci za kilka godzin. Nigdy nie wróciła.
Jedyną mądrą rzeczą, jaką zrobiła, było zostawienie mnie ze swoją siostrą, moją ciocią Beth, zanim zniknęła. Więc mój wujek, Stan Lawford, filar społeczeństwa, nigdy nie sprawił, że zapomniałem, jakim byłem ciężarem i jakie miałem szczęście, że miałem dach nad głową i jedzenie na talerzu. Przytłoczony poczuciem winy, próbowałem przypodobać się sobie, biorąc na siebie większość obowiązków domowych i wkrótce sam zajmowałem się gotowaniem, ponieważ ciotka Beth miała dużą rodzinę, z nowym dzieckiem prawie każdego roku.
Nie byłam też specjalnie błogosławiona pod względem wyglądu; byłam niska i okrągła, zbyt biuściasta, jak zwykła wzdychać moja ciotka, a z moją grzywą ciemnokasztanowych włosów wiedziałam, że nie jestem pięknością. Moje usta były zbyt pełne, moje brązowe oczy zbyt duże...
Pracując dorywczo, kelnerując, opiekując się dziećmi, robiąc wszystko, co mogłam, zarobiłam pieniądze na bilet autobusowy, kiedy byłam pewna swojego stypendium.
Uciekłem z Charleville po liceum, ze stypendium, co nie mniej zaskoczyło mojego kwaśnego wujka. Miałem wielkie marzenia, o znalezieniu pracy; moją dziecięcą fantazją było znalezienie matki, a może i ojca...? Ale z wiekiem przychodzi dojrzałość i wkrótce zdałem sobie sprawę, że żadne z nich nigdy nie wróci.
Więc wyruszyłam z moimi skromnymi pieniędzmi i odrobiną gotówki, którą ciocia Beth ukradkiem wcisnęła mi do rąk, a moje oczy były pełne marzeń. Ale rzeczywistość w wielkim mieście była o wiele gorsza, niż się spodziewałam.
Moja współlokatorka, Marianne, mnie nienawidziła. Ciągle rzucała złośliwe uwagi, chociaż starałam się być miła, kiedy przydzielono mi pokój z nią w akademiku, chętna, by wtopić się w ten nowy świat i znaleźć przyjaciół. Nienawidziła tego, że wolałam się uczyć, co uniemożliwiało jej przyprowadzenie ze sobą jej sznura chłopaków i spędzenie z nimi nocy. Teraz skuliłam się na łóżku, czytając, próbując ignorować jej złe spojrzenia.
Ja również nie pasowałem do innych studentów. Ze względu na moją dość ograniczoną i starą garderobę, często padałem ofiarą złośliwych docinków, choć w większości przypadków ich ignorowałem.
Jednak ciągłe wyśmiewanie mnie przez współlokatora mnie bolało.
To była norma przez cały poprzedni miesiąc, ale tego wieczoru spojrzała na mnie, błysk w jej ślicznych niebieskich oczach. „Chcesz spędzić z nami wieczór, Martinez?” – wycedziła z teksańskim akcentem. Usiadłem, a moja buzia opadła ze zdumienia.
Później kopnąłem się za to, że niczego nie podejrzewałem. Powinienem był się domyślić, że nie miała dobrych intencji, ale potem byłem po prostu zbyt zadowolony, że mnie zaakceptowała, ponieważ byłem samotny i po prostu nie pasowałem.
„Tak” – powiedziałem z zapałem i zobaczyłem wyraz diabelskiej radości na jej twarzy, którą szybko ukryła. To powinno mnie ostrzec, ale byłem zbyt szczęśliwy.
„W takim razie ubierzemy cię” – powiedziała z chytrym uśmieszkiem na twarzy, a jej wzrok lekceważąco przesuwał się po mojej pulchnej sylwetce.
„Uh... dokąd idziemy?” zapytałam cichym głosem, bo nie miałam ubrań w żaden sposób porównywalnych z bogatą garderobą teksańskich dziewczyn. Wzruszyła ramionami i powiedziała tajemniczo: „Gdzieś, gdzie nigdy nie byłaś, kochanie”.
Siedem godzin później stanęliśmy przed dużym budynkiem, ciemnym i złowrogim, niemal ukrytym w zaułku.
Gdy staliśmy przed dużymi drzwiami, zadrżałam. To tylko zimno, powiedziałam sobie, ale byłam przerażona. Uczucie niepokoju przeniknęło moje ciało i nie mogłam pozbyć się niepokoju, który towarzyszył mi przez cały wieczór.
Moja sukienka, albo to, co z niej było, była koronkową czerwoną rzeczą, która ledwo zakrywała moje pełne piersi i lubieżnie opinała moje szerokie biodra. Sięgała do połowy uda, ale to dlatego, że należała do Marianne, która była o wiele wyższa i szczuplejsza ode mnie. Właściwie musiałam się w nią wcisnąć! Marianne pomalowała mi oczy, a ten przydymiony makijaż sprawił, że wyglądałam jak zupełnie inna osoba, ktoś, kto wiele obiecywał... A co do moich ust, pomalowała je na czerwono, na miękko, zmysłowo i zadrżałam. Gdyby wujek Stan musiał mnie zobaczyć, umarłby z oburzenia, pomyślałam, powstrzymując histeryczny chichot.
Przełknęłam ślinę i powiedziałam cichym głosem, balansując niepewnie na wysokich obcasach: Umm... Gdzie my jesteśmy, Marianne?
„Zamknij się, do cholery” – syknęła, podchodząc do drzwi i waliąc w ogromną kołatkę.
Drzwi się otworzyły i mężczyzna z umięśnionymi mięśniami i nażelowanymi czarnymi włosami zmarszczył brwi, jego spojrzenie złagodniało, gdy spojrzał na Marianne.
„Mamy przepustkę” – zamruczała, a on mrugnął , zanim skinął głową, jego małe oczy przesunęły się po jej wyciągniętej dłoni. Jego rozwiązłe oczy przesunęły się po mnie, a ja skurczyłam się, nienawidząc spojrzenia w jego oczach; skóra mi cierpła, ale ruszyłam do przodu, posłusznie podążając za Marianne do środka, gdy drzwi zatrzasnęły się, odcinając świat.